Serwis poświęcony medytacji    Aktualności Sklep Kontakt

Strona Główna

Powrót do działu

 

Jiddu Krishnamurti
Uwagi o ludziach i życiu


Biblioteka Polsko-Indyjska, Madras 1959; 
wyd. 2 Bombay 1970

 

TRZECH ŚWIĄTOBLIWYCH EGOISTÓW 

Przed paru dniami przyszło do mnie trzech świątobliwych egoistów. 
Pierwszy był Sanjasinem, (tj. człowiekiem, który się wyrzekł świata); 
drugi orientalistą, a zarazem wyznawcą wszechludzkiego braterstwa; 
trzeci pracował z całym przekonaniem nad urzeczywistnieniem wspaniałej utopii. 

Każdy z nich był całkowicie oddany swej pracy i patrzył z góry na działalność i postawę życiową innych ludzi, każdy też czerpał natchnienie i siły z własnych przekonań. Wszyscy 
trzej byli namiętnie przywiązani do swych poglądów, a w każdym na swój sposób zaznaczała się dziwna bezwzględność. 

Mówili mi - zwłaszcza ów utopista, - iż gotowi są wyrzec się wszystkiego dla swych przekonań, nawet siebie i przyjaciół poświecić. Byli na pozór łagodni i skromni -najbardziej ten od braterstwa - a jednak była w nich jakaś twardość, nieczułość serca i owa szczególna nietolerancja, właściwa ludziom którzy się czują czymś lepszym od innych. 

Uważali się za wybranych, którzy są powołani do wskazywania drogi innym bowiem sami posiedli wiedzę i są pewni swej słuszności. 

Sanjasin w toku poważnej rozmowy, stwierdził że przygotowuje się do następnego 
żywota. Obecny - mówił - może mu dać niewiele, albowiem potrafił już przeniknąć na wskroś wszystkie światowe ułudy i oswobodzić się od doczesnych spraw. Przyznawał iż ma pewne wady, oraz trudności w koncentracji, ale - dodał - w następnym wcieleniu musi dorosnąć do ideału, który już dziś widzi przed sobą. 

Całe jego zainteresowanie i energia skupiały się w przekonaniu iż ma się stać 
kimś wybitnym w następnym swym życiu. Rozmawialiśmy dość długo a on wciąż podkreślał z naciskiem doniosłość jutra, przyszłości. Przeszłość - mówił - istnieje tylko w związku z przyszłością, a teraźniejszość jest jeno przejściem w przyszłość; "dziś" może być ciekawe tylko przez wzgląd na jutro. 
Gdyby to jutro nie istniało, po cóż byśmy mieli podejmować jakiekolwiek wysiłki? Można by 
równie dobrze wegetować, lub jak cielę trwać w miłym spokoju. 

Całe życie było dlań nieustannym przesuwaniem się przeszłości w przyszłość poprzez chwilową teraźniejszość; powinniśmy więc używać jej - mówił, - aby się stać w przyszłości człowiekiem wybitnym - silnym, rozumnym, współczującym. 
Zarówno teraźniejszość, jak przeszłość przemijają, ale w jutrze dojrzewa owoc. 
Podkreślał wciąż iż dziś jest jeno szczeblem i nie należy o nie zbytnio się troszczyć, ani mu nadawać wielkiego znaczenia, trzeba natomiast widzieć jasno ideał jutra przed sobą i wytrwale ku niemu dążyć, a osiągnie cię cel. 
Teraźniejszość niecierpliwiła go i męczyła niewymownie. 

Wyznawca braterstwa był bardziej wykształcony, używał też bardziej poetycznego języka; umiał świetnie operować słowami, mówił łagodnie, miękko i przekonywująco. 
On również stworzył idealny obraz siebie w przyszłości. Musi stać się nie byle kim. Idea ta wypełniała jego serce, toteż już zawczasu starał się gromadzić swoich przyszłych uczniów. Śmierć - mówił - jest piękna, gdyż zbliża nas do tej boskiej wizji nas samych w przyszłości; a myśl o niej czyni nam życie w tym brzydkim i smutnym świecie znacznie łatwiejszym. 

Pragnął gorąco przetwarzać i upiększać świat i pracował szczerze dla urzeczywistnienia braterstwa ludzi. Uważał iż ambicja wraz z nieodłącznym od niej okrucieństwem a moralnością jest nieodzowna na tym świecie gdzie wszak należy niejednego dokonać; twierdził również, iż chcąc prowadzić różne organizacyjne prace, trzeba - niestety - mieć dość twardą rękę. Praca nasza jest ważna, - mówił - gdyż ma pomagać ludzkości, więc każdy kto się jej przeciwstawia musi być odsunięty - oczywiście łagodnie. Organizacja stworzona dla wykonywania tej pracy ma najwyższą wartość, toteż nie możemy dopuścić aby jej utrudniano. "Inni mają swoje drogi i metody - dodał, - ale w istocie nasza jest najważniejsza, a 
każdy kto nam w tej pracy przeszkadza, nie jest jednym z nas." 

Utopista był dziwnym połączeniem idealisty i człowieka na wskroś praktycznego. 
Ewangelią jego nie było dawne, lecz nowe; w to nowe wierzył bez zastrzeżeń. 
Twierdził, iż wic co przyszłość niesie, albowiem ta nowa ewangelia dokładnie ja, przepowiedziała. Planem jego było najpierw szerzyć zamęt, a potem organizować i przeprowadzać swoje. Teraźniejszość - mówił - jest zgniła, trzeba ją zburzyć 
doszczętnie i dopiero po zniszczeniu jej coś nowego zbudować. Trzeba poświęcić 
teraźniejszość dla jutra; człowiek przyszłości jest ważny, los człowieka dzisiejszego ma małe znaczenie. 
"Wiemy dobrze, jak stworzyć tego człowieka przyszłości" - mówił - "możemy z łatwością ukształtować jego umysł i urobić serce, ale aby dokonać czegoś dobrego, musimy wpierw zdobyć władzę; gotowi jesteśmy poświęcić siebie i innych, aby stworzyć nowy porządek na świecie; zniszczymy każdego, kto nam stanie na drodze, bowiem jakość środków nie ma 
żadnego znaczenia; cel uświęca wszystkie środki". 

"Dla osiągnięcia ostatecznego celu tj. pokoju, można używać każdej formy gwałtu 
i przymusu; dla zapewnienia swobody jednostce w przyszłości, ucisk i tyrania są dziś nieuniknione. Gdy pochwycimy władzę w swe ręce," - stwierdzał" - „będziemy używali wszelkiego rodzaju przymusu, byle za wszelką cenę zbudować nowy porządek na świecie; by zorganizować bezklasowe społeczeństwo, nie mające żadnych kapłanów. 
Nie odstąpimy nigdy od naszej podstawowej tezy, zjednoczyliśmy się z nią całkowicie, ale będziemy zmieniać strategię i taktykę w zależności od zmieniających się warunków. Planujemy, organizujemy i działamy w jednym celu: by zniszczyć człowieka dzisiejszego, a stworzyć człowieka jutra". 

Sanjasin, wyznawca braterstwa i utopista, wszyscy trzej żyją dla jutra, dla przyszłości. Nie mają, w zwykłym tego słowa znaczeniu, wygórowanych ambicji, nie pragną zaszczytów, bogactwa, sławy czy uznania; ambicje ich są o wiele subtelniejsze. 
Utopista utożsamił się z pewną grupą i wierząc w jej siłę był pewien iż jest zdolna nadać nowy kierunek życiu całego świata; wyznawca braterstwa marzył o wzniesieniu się na wyżyny; a Sanjasin o osiągnięciu swego celu - doskonałości. Wszyscy trzej są pochłonięci swym własnym stawaniem się, rozwojem i ekspansją swego "ja". I nie dostrzegają że właśnie te pragnienia są zaprzeczeniem pokoju, braterstwa, prawdziwego szczęścia. 

Ambicja w jakiejkolwiek formie - żywiona w imieniu grupy, czy z pragnienia osobistego zbawienia lub duchowych osiągnięć - jest tłumieniem i odwlekaniem bezpośredniego czynu. Pragnienie wybiega zawsze w przyszłość; chęć stania się czymś jutro, kiedyś, w przyszłości, hamuje czyn w "dziś". A właśnie "dzisiaj" o wiele więcej znaczy aniżeli jutro; chwila obecna zawiera całość czasu; dogłębne zrozumienie tego wyzwala nas z więzów czasu. Stawanie się czymś dokonywa się zawsze w czasie, jest jego przedłużaniem, a więc i przedłużaniem męki. Stawać się jest czymś zgoła innym aniżeli być. 
Być można tylko w teraz, a wejść w stan bytu jest największą z przemian. Stawanie się czymś jest jeno formą ciągłości, przedłużaniem czasu; a przemiana dogłębna i całkowita, może dokonać tylko w "teraz"; tylko w teraz można być. 

 

UTOŻSAMIANIE SIĘ 

Co jest przyczyną, że identyfikujemy się z czymś poza sobą, z grupą, organizacją, 
narodem? Dlaczego nazywam siebie chrześcijaninem, hindusem czy buddystą, albo 
zostają członkiem którejś z niezliczonych sekt? Należymy do tej czy też innej, religijnej albo politycznej grupy, dzięki tradycji lub przyzwyczajeniu, dzięki własnemu impulsowi lub przesądom, czy też z lenistwa albo naśladownictwa. 
A wzorując się na innych utożsamiamy się z daną grupą, co kładzie kres wszelkiej twórczej myśli i rozumieniu; i człowiek staje się pionkiem w rękach partyjnego czy religijnego kierownika, albo swego ulubionego przywódcy. 

Parę dni temu ktoś powiedział iż czuje się wyznawcą Krishnamurtiego, o kimś innym zaś wspomniał, że tamten należy do innej grupy. Ale mówiąc to nie zdawał sobie zupełnie sprawy, co znaczy taka przynależność; a nie był to wcale człowiek niemądry, był kulturalny, oczytany, rozsądny, nie był też sentymentalny i nie traktował spraw emocjonalnie, raczej odwrotnie, patrzył jasno i trzeźwo. 

Dlaczegóż został wyznawca, Krishnamurtiego ? Najpierw szedł za wzorem innych, należał do rozmaitych grup i organizacji, aż wreszcie poczuł się nimi znużony i znalazłszy nowego człowieka stał się jego wyznawcą i z nim się utożsamił. Ze słów jego można było wywnioskować że swe poszukiwania uważa za skończone. 
Zarzucił kotwicę, i na tym kończy swe wędrówkę odkrywczą. Wybrał i nic już nie będzie mogło ruszyć go z tego stanowiska. Zapuści teraz wygodnie korzenie i będzie stosował się z żarliwością do wszystkiego co było już, lub jeszcze będzie powiedziane. 

Czy takie utożsamianie się z innym człowiekiem jest dowodem miłości? Czy obejmuje ono odkrywcze eksperymentowanie? Czy może odwrotnie, wszelkie utożsamianie się kładzie kres miłości i samodzielnemu odkrywaniu? Wszak identyfikowanie się z czymkolwiek bądź jest formą posiadania, stwierdzaniem własności, a czyż uczucie posiadania nie jest zaprzeczeniem miłości? Uważać coś za swą własność to upewnić się w poczuciu bezpieczeństwa, otaczać się murem, który nas chroni i czyni niedosięgalnym. W każdym utożsamianiu się kryje się zawsze mniej lub bardziej subtelny opór, a czyż miłość jest rodzajem samoobronnego oporu? Czy miłość może w ogóle istnieć tam gdzie jest samoobrona? 

Miłość jest bezbronna, giętka, odbiorcza, jest najwyższą wrażliwością, a identyfikowanie się niweczy wszelką wrażliwość; nie idzie ono nigdy w parze z miłością, jedno wyklucza drugie. Identyfikowanie się z czymkolwiek bądź jest w samym swym założeniu procesem myślowym, który dąży do zabezpieczenia się i ekspansji; w tym procesie stawania się czymś, człowiek musi bronić się i sprzeciwiać, posiadać i odrzucać; może w nim zdobyć więcej sprytu i twardości, ale cóż to ma wspólnego z miłością? Utożsamianie się niweczy wolność, a tylko w pełnej swobodzie może istnieć ta najwyższa forma wrażliwości jaką jest miłość. 

Czy identyfikowanie się z czymś jest potrzebne aby móc odkrywać i eksperymentować? Czy sam akt poddania się czemuś, czy komuś, nie ucina wszelkiej możliwości dociekliwego badania ? Nie można doznać szczęścia jakie rodzi się z prawdy, gdy nie eksperymentujemy w odkrywaniu siebie. A identyfikowanie się uniemożliwia odkrywczość; jest ono jedną z odmian lenistwa; jest jakby doświadczaniem zastępczym - poprzez kogoś innego - a więc czymś sztucznym i nieprawdziwym. 

Aby móc samemu doświadczać, trzeba skończyć z wszelkim utożsamianiem się, jak i 
ze strachem; lęk uniemożliwia prawdziwe doznania. A u podłoża wszelkiego utożsamiania się - z człowiekiem, grupą, ideologią, czy teorią - kryje się zawsze strach. Lęk zawsze się czemuś przeciwstawia, coś tłumi, budzi chęć samoobrony; a w tym stanie czyż można się puścić na nieznane morza? 
Nie da się znaleźć prawdy i szczęścia jeżeli nie podejmiemy takiej odkrywczej wędrówki, 
badając drogi i działania naszego "ja". Wszak nie można odpłynąć od brzegu stojąc na kotwicy. Utożsamianie się jest schronem. A wszelkie schronienie wymaga obrony; a to, co jest bronione niszczeje szybko. Identyfikowanie się z czymkolwiek sprowadza nieodmiennie swe własne zniszczenie; stąd powstają ustawiczne starcia i konflikty pomiędzy różnymi wiernościami. 

Im bardziej staramy się utożsamić z czymś albo odwrotnie walczymy przeciw temu, 
tym większe powstają w nas przeszkody ku rozumieniu. Gdy jasno zdamy sobie sprawę z całego procesu utożsamiania się z różnymi, zarówno zewnętrznymi jak wewnętrznymi, czynnikami i zrozumiemy że jego zewnętrzne wyrazy są tylko projekcją naszej własnej wewnętrznej chęci i potrzeby, dopiero wówczas prawdziwe odkrywanie i radość stają się możliwe. Ale człowiek, który się z czymś na stałe utożsamił, nigdy nie pozna wolności. A tylko w wolności jawi się Prawda. 

 

SAMOTNOŚĆ A OSAMOTNIENIE 

Słońce już zaszło, a sylwetki drzew rysowały się. wyraźnie na tle ciemniejącego 
nieba. Szeroka, majestatyczna rzeka płynęła spokojnie i cicho; księżyc podnosił się znad horyzontu, wychylając się spoza pni dwóch wielkich drzew, ale długie cienie nie kładły się jeszcze na ziemię. 

Szliśmy spadzistym brzegiem rzeki, a potem ścieżyną biegnącą wzdłuż zielonych, pszenicznych pól. Starożytna to była droga; liczyła wiele stuleci, tysiące ludzi 
od wieków nią chadzało; była bogata w tradycją i ciszę. Biegła między polami, wśród wielkich mangowych drzew i opuszczonych światynek. 
Duże ciemniejące plamy ogrodów zaznaczały się wyraźnie w zbliżającym cię zmierzchu, a urocza woń groszków pachnących unosiła się w powietrzu. Ptaki układały się po gniazdach do snu, a w dużym stawie odbijały się pierwsze gwiazdy. 

Przyroda nie była słodka ani łaskawa w ten wieczór. Drzewa spowite milczeniem i mrokiem wydawały się surowe i skupione w sobie. Minęło nas na rowerze paru żywo rozprawiających wieśniaków i znów zapanowała ta sama głęboka cisza, spokój który nastaje, gdy rzecz wszelka zdaje się samotna i w sobie skupiona. 

Ale samotność te nie jest samotnością bolesną ani przerażającą, jest ona inna. 
Jest to samotność samego istnienia, niczym nie skażona, bogata pełnią, doskonała. 
To drzewo tamaryszku opodal, samo w sobie skupione, jest tylko i jedynie sobą. 
Podobnie samą, zwartą i całkowitą w sobie jest ta samotność. Człowiek jest sam - 
jak ogień, jak kwiat, ale nie zdaje sobie sprawy z ogromu i nieskazitelności tego stanu. Tylko trwając w takiej samotności można wejść w kontakt i prawdziwe obcowanie ze wszystkim co nas otacza. 
Ta samotność to nie zamykanie się, ani odpychanie czegokolwiek bądź. Jest ona oczyszczeniem, uwolnieniem się od wszelkich motywów, pragnień, dążeń i celów. Samotność ta nie jest wytworem umysłu ani jego celem; nie można jej chcieć. Gdy taka chęć się w nas pojawia jest ona tylko ucieczką od smutku iż nie potrafimy z niczym wejść w żywy kontakt, w prawdziwe zjednoczenie. 

Samotność bolesna to osamotnienie, z jego lękiem i udręką, nieunikniony skutek 
działania naszego małego "ja". Właśnie ten proces odosabniania się - czy to ograniczony i ciasny, czy w swym zasięgu szeroki - stwarza zamęt, chaos, konflikty i cierpienia. Odosabnianie się nie może nigdy zrodzić prawdziwej samotności; musi ono całkowicie zniknąć, aby mogła się pojawić samotność istotna. 
Ta jest jednolita i niepodzielna; a odosabnianie się jest zawsze dzieleniem i  wyodrębnianiem. 
To, co jest samo w sobie samotne, jest zarazem giętkie, a więc wytrzymałe. Tylko owo samoistnie samotne może wejść w kontakt z tym, co jest bezgraniczne i bezprzyczynowe. Dla człowieka który, zna taką samotność - życie jest wieczne, nie ma dlań śmierci. Bo to, co jest samoistne nie może przestać być. 

Księżyc wznosił się teraz ponad wierzchołki drzew, a cienie stawały się coraz 
ciemniejsze i głębsze. Pies gdzieś zaszczekał gdyśmy przechodzili koło wioski, wracając brzegiem rzeki. Nurt jej był tak cichy, iż chwytał odbicie gwiazd i świateł wielkiego mostu w oddali. Na wysokim brzegu stały dzieci; aż do nas dobiegał ich śmiech i kwilenie jakiegoś niemowlęcia. Rybacy wytrząsali i układali swe sieci. Nocny ptak cicho przeleciał. 
Z drugiego brzegu dolatywała tęskna pieśń, słowa jej brzmiały wyraźnie i przejmująco. Oto znów ta wszechprzenikająca samotność życia, które samo w sobie skupione trwa.

 

powrót do góry strony

 

zamów: "Alchemia i moc medytacji"