|
Jiddu Krishnamurti został jeszcze w dzieciństwie
wybrany przez Towarzystwo Teozoficzne do roli Nauczyciela Ludzkości.
Sam jednak zrezygnował już w wieku dorosłym z wysokiej pozycji
zajmowanej w towarzystwie i podjął się działalności i nauczania
niejako na własną rękę.
Krishnamutri należał do wielkiej tradycji
indyjskich mędrców i z tradycji tej dziedziczył ideały tak mędrca,
jak i jego powinności: mędrzec to Przebudzony wskazujący innym drogę
do Przebudzenia. Pisano wiele o Przebudzeniu – określano go mianem
samadhi, moksza, nirwana, Wyzwolenie, Oświecenie itd. – ale zawsze
zgodne było to, że jest to stan duchowy, którego słowami opisać nie
sposób.
Krishnamutri podjął się roli mędrca nauczającego o esencji i sednie
drogi duchowej, o prawdzie znajdującej się ponad formalnymi instytucjami
i ludzkimi zwyczajami:
"Nie masz pojęcia, jak trudno jest wyrazić
to, co niewyrażalne, a to, co się wyraziło, nie jest prawdą. A zatem
trwa to dalej", pisał w liście z 1932 r.
Film ukazujący postać i nauki Jiddu Krishnamurtiego:
Prawdziwą
obsesją dla Krishnamurtiego było to, by inni nie uznali go za swojego
duchowego przewodnika. I stąd być może każda reguła życia duchowego,
którą można znaleźć w jego tekstach, ma tam jednocześnie swoją
antyregułę.
"Pytasz mnie, czym jest nauczanie? Sam nie wiem
Nie umiem wyrazić tego w paru słowach. Myślę, że idea nauczania i
bycia nauczanym jest z istoty błędna, dla mnie przynajmniej. Myślę, że
jest to raczej kwestia dzielenia się, niż bycia nauczanym, raczej wspólnego
uczestnictwa, niż dawania i otrzymywania" [M.Lutyens 1983, s.204]
W innym miejscu Krishnamurti wyznał: "W tym
momencie wszelka możliwość dalszej dyskusji kończy się. Albo w tym
wszystkim uczestniczymy, albo nie".
Pytanie, czy nauczanie
Krishnamurtiego może doprowadzić innych do Przebudzenia wywołuje
pytanie, czy sam Krishnamurti był Przebudzony, czy nie był przypadkiem
oszustem lub nie ulegał złudzeniom odnośnie własnego stanu.
Życiu
Krishnamurtiego poświęcono sporą ilość tomów literatury:
Krishnamurti: The Years of Awakening, London: John Murray 1975;
Krishnamurti: The Years of Fulfilment, London: John Murray 1983;
Krishnamurti: The Open Door, London: John Murray 1988,
Ponadto książki autorów: S.Fielda, Asita Chandmala, czy stare
teksty teozofów.
Książka: Radha Rajagopal Sloss, Lives in the Shadow with J. Krishnamurti,
Massachusetts: Addison-Wesley 1991, przedstawia Krishnamurtiego jako
notorycznego obłudnika. Broniła go Mary Lutyens w: Krishnamurti and the
Rajagopals, KFA.
Jak wiadomo Krishnamurti został odkryty przez Towarzystwo
Teozoficzne.
Teozofia to boska mądrość lub mądrość bogów (theos to po grecku Bóg,
sophia to mądrość). Termin ten stosuje się często dla oznaczenia
szacownej filozoficznej tradycji – lub raczej splotu tradycji
wzajemnie powiązanych – której europejscy przedstawiciele to:
Pitagoras, Platon i Szymon Mag, Plotyn i Mistrz Eckhart, Mikołaj z Kuzy,
Paracelsus i Giordano Bruno, Jakub Bohme i F.Schelling. Teozofia to jeden
z głównych nurtów myśli indyjskiej, bliskie są jej chiński taoizm i
muzułmański sufizm. Wspólny dla wszystkich tych tradycji jest nacisk na
doświadczenie mistyczne, odsłaniające przed człowiekiem głębszą
rzeczywistość duchową. Ponadto wspólne są też ezoteryczny charakter
doktryny, to znaczy dostępna jest ona tylko dla wtajemniczonych oraz
fascynacja zjawiskami okultystycznymi, niezwykłymi mocami uzyskiwanymi w
miarę osiągania kolejnych stopni rozwoju duchowego. Poza tym wspólny
jest ontologiczny monizm, czyli przekonanie, że duchowa rzeczywistość
dostępna w doświadczeniach mistycznych tak naprawdę jest jedyną
rzeczywistością.
Nowego
– i dziś podstawowego – znaczenia termin "teozofia"
nabrał, gdy 17 listopada 1875 Helena Pietrowna Bławacka (1831-1891) i
Colonel Henry Steele Olcott (1832-1907) założyli w Nowym Jorku
Towarzystwo Teozoficzne. Helena Pietrowna Bławacka, Rosjanka z
pochodzenia, o hipnotyzującym spojrzeniu i osobowości budzącej skrajne
kontrowersje, twierdziła, że podczas swego kilkuletniego pobytu w
Tybecie nawiązała bezpośredni kontakt z przebywającymi tam Mistrzami.
Oni
właśnie, zapoznawszy ją ze ściśle strzeżonymi doktrynami, nakazali
jej udać się do Stanów Zjednoczonych i odszukać Olcotta, prawnika,
dziennikarza i badacza mocy parapsychicznych. Po założeniu organizacji
został on jej pierwszym prezydentem, ale Helena odgrywała wiodącą rolę
w stowarzyszeniu. Oboje wyruszyli w podróż, która doprowadziła ich
wreszcie do Madrasu.
Tam, na południowym brzegu rzeki Adyar, niedaleko od jej ujścia do
Zatoki Bengalskiej, kupili w 1892 r. budynek, który stał się – i
do dziś pozostaje – Główną Siedzibą Towarzystwa Teozoficznego.
Stopniowo bogaci teozofowie – a było wśród nich bardzo wielu
ludzi z wyższych sfer – wykupywali przyległe tereny i wznosili na
nich własne domy. Podczas nieobecności właścicieli budynki pozostawały
do dyspozycji Towarzystwa, a z chwilą ich śmierci przechodziły one na własność
Towarzystwa W pierwszych latach naszego stulecia posiadłość obejmowała
już około 100 hektarów. Na jej terenie rósł słynny figowiec, drugi
co do wielkości w Indiach. Cele Towarzystwa Teozoficznego określono następująco:
Utworzyć
jądro Uniwersalnego Braterstwa Ludzkości bez podziału na rasy,
wyznania, płeć, kasty, czy kolor skóry. Popierać
studia w zakresie Porównawczej Religii, Filozofii i Nauki.
Badać niewyjaśnione prawa przyrody i drzemiące w człowieku moce.
Podstawą
doktrynalną stały się dwa dzieła Bławackiej: Isis Unveiled (Izyda odsłonięta,
1877) i The Sacred Doctrine (Doktryna Tajemna, 1888).
Bławacka twierdziła, że nie tworzą oni żadnych nowych idei, jedynie
wydobywają to, co liczni mędrcy w różnych czasach i miejscach
wiedzieli o Bogu, człowieku i przyrodzie i co tkwi – zaszyfrowane
– w nauczaniu wielkich religii.
Mowa KRISHNAMURTIEGO
2
sierpnia został otwarty szósty Obóz Gwiazdy w Ommen. Dzień
później, przed mikrofonami holenderskiego radia, w obecności Annie
Besant oraz trzech tysięcy członków Zakonu Gwiazdy, Krishnaji wygłosił
swą najsłynniejszą mowę:
"Rozważać
dziś rano będziemy rozwiązanie Zakonu Gwiazdy. Wielu to ucieszy, innych
chyba zmartwi. Ale nie chodzi tu ani o radość ani o smutek, jest to
bowiem, jak to zamierzam wyjaśnić, nieuniknione.
Pamiętacie
może opowiadanie o tym, jak to diabeł szedł ze swym przyjacielem ulicą
i jak ujrzeli przed sobą człowieka, który zatrzymał się, podniósł
coś z ziemi, obejrzał i włożył do kieszeni. Przyjaciel zapytał diabła:
"Cóż człowiek ten podniósł?", ten zaś odparł "Podniósł
odrobinę Prawdy". "To chyba bardzo dla ciebie
niekorzystne", rzekł przyjaciel. "Ależ nie", odparł
diabeł, "pozwolę mu ją teraz zinstytucjonalizować" [I am
going to let him organise it].
Twierdzę,
że Prawda jest krainą bez dróg i że nie można zbliżyć się do niej
po żadnej drodze, nie zbliża do niej żadna religia, żadna sekta. Taki
jest mój punkt widzenia i obstaję przy nim w sposób absolutny i
bezwarunkowy. Prawda, będąc nieograniczoną, nieuwarunkowaną, nieosiągalną
na jakiejkolwiek drodze, nie może zostać zinstytucjonalizowana. Nie należy
też tworzyć żadnej organizacji, która by wiodła, czy siłą prowadziła
ludzi po pewnej drodze. Jeśli to najpierw zrozumiecie, to ujrzycie, jak
niemożliwym jest zinstytucjonalizować wiarę. Wiara jest sprawą czysto
osobistą, nie możecie, nie wolno wam jej instytucjonalizować. Jeśli to
uczynicie, umiera ona i ulega krystalizacji, staje się wyznaniem, sektą,
religią, którą narzuca się innym. To właśnie wszyscy próbują na całym
świecie czynić. Zawęża się prawdę i czyni z niej zabawkę dla ludzi
słabych, dla tych, którzy są chwilowo niezadowoleni. Prawdy nie da się
sprowadzić w dół, to raczej jednostka zdobyć się musi na wysiłek, by
się do niej wznieść. Nie możecie sprowadzić szczytu góry w dolinę.
Jeśli chcecie zdobyć szczyt góry, musicie przejść przez dolinę i
wspiąć się na zbocza nie lękając się niebezpiecznych przepaści. Wy
wspiąć się musicie ku Prawdzie, jej nie można dla was "obniżyć",
czy zinstytucjonalizować.
To przede wszystkim organizacje podtrzymują zainteresowanie ideami, ale
organizacje budzą jedynie zainteresowanie zewnętrzne. Zainteresowanie,
które nie jest zrodzone z miłości Prawdy dla niej samej, a jedynie
wzbudzone przez organizację, jest bezwartościowe. Organizacja staje się
szkieletem, do którego jej członkowie mogą się wygodnie dopasować.
Oni nie pożądają już Prawdy, czy szczytu góry, ale raczej wyszukują
sobie wygodne miejsce lub pozwalają, by umieściła ich tam organizacja i
uważają, że organizacja ta będzie w ten sposób wiodła ich do Prawdy.
Jest
to zatem pierwszy powód dla którego, z mego punktu widzenia, należy
Zakon Gwiazdy rozwiązać. Wbrew temu utworzycie zapewne inne Zakony,
nadal będziecie należeć do innych organizacji szukających Prawdy. Nie
chcę należeć do żadnej organizacji typu duchowego, proszę, zrozumcie
to. Skorzystam na przykład z usług organizacji, która zawiezie mnie do
Londynu - to jest organizacja zupełnie innego typu, organizacja jedynie
techniczna, niczym poczta lub telegraf. Użyłbym do podróży samolotu
lub parowca, są to jedynie fizyczne urządzenia nie mające nic wspólnego
z duchowością. Twierdzę zatem, powtarzam, że żadna organizacja nie może
wieść człowieka do tego, co duchowe.
Jeśli
w tym celu tworzy się organizację, to staje się ona podporą, źródłem
słabości i zniewolenia. Musi ona paraliżować jednostkę, przeszkadzać
jej wzrastać, ustanawiać swą wyjątkowość, zależną od odkrycia
samemu dla siebie, tej absolutnej, nieuwarunkowanej Prawdy. Jest to zatem
drugi powód dla którego zdecydowałem, skoro jestem już Naczelnikiem
Zakonu, Zakon rozwiązać Nikt na tę moją decyzję nie wpłynął.
Nie
jest to żaden wspaniały wyczyn, nie chcę bowiem mieć wyznawców i o to
właśnie mi chodzi. Z chwilą, gdy za kimś idziecie, przestajecie iść
za prawdą. Nie interesuje mnie to, czy zważacie na to, co mówię, czy
nie. Pragnę czegoś w świecie dokonać i dokonam tego z niewzruszonym
skupieniem. Interesuje mnie tylko jedna istotna rzecz: uczynić człowieka
wolnym. Pragnę uwolnić go od wszelkich klatek, od wszelkich lęków, nie
chcę zaś zakładać religii, nowych sekt, ani też ustanawiać nowych
teorii, czy nowych filozofii.
Zapytacie mnie naturalnie, dlaczego podróżuję po świecie nieustannie
przemawiając. Powiem wam, z jakiego powodu tak czynię: nie dlatego bym
pragnął wyznawców, nie dlatego bym pragnął grona wybranych uczniów.
(Jakże ludzie lubią być inni od swych bliźnich, choćby mieli odróżniać
się czymś bezsensownym, absurdalnym i trywialnym. Nie chcę tych absurdów
popierać.) Nie mam uczniów, nie mam apostołów, czy to na tej Ziemi,
czy w dziedzinie ducha.
Nie
pociąga mnie też urok pieniędzy, ani pragnienie wygodnego życia.
Gdybym chciał wieść wygodne życie, nie przyjeżdżałbym na obóz i
nie mieszkałbym w wilgotnym kraju. Mówię otwarcie, bo chciałbym to
ustalić raz na zawsze. Nie chcę prowadzić rok po roku tych dziecinnych
debat.
Pewien
prowadzący ze mną wywiad reporter uważał rozwiązanie organizacji mającej
wiele tysięcy członków za wspaniały wyczyn. Był to dla niego czyn
wielki, powiedział "Cóż będzie pan potem robił, jak będzie pan
żył? Nie będzie pan mieć wyznawców, ludzie nie będą pana słuchać".
Jeżeli znajdzie się choćby pięciu ludzi, którzy będą słuchać, którzy
będą żyć, którzy będą mieć twarze zwrócone ku wieczności, to
wystarczy.
Po cóż mieć tysiące nie rozumiejących, zabalsamowanych od stóp do głów
w przesądzie, nie pragnących nowego, ale raczej tłumaczących to co
nowe tak, aby zadowalało ich bezpłodne, ociężałe jaźnie. Jeśli mówię
ostro, proszę, nie zrozumcie mnie źle, nie jest to przejaw braku współczucia.
Gdy udajecie się do chirurga na operację, to czyż nie jest z jego
strony dobrocią zoperowanie was również wtedy, gdy wywoła to ból? Jeśli
więc ja, podobnie, mówię ostro, nie wynika to z braku prawdziwego
uczucia – a wręcz przeciwnie.
Mam,
jak powiedziałem, jeden tylko cel: uczynić człowieka wolnym, pchnąć
go ku wolności, pomóc mu wyzwolić się od wszelkich ograniczeń, bo
tylko to da mu wieczne szczęście, to nieuwarunkowane urzeczywistnienie
siebie.
Ponieważ
ja jestem wolny, nieuwarunkowany, pełen – nie jestem częścią
Prawdy - prawdą względną, ale Prawdą pełną, która jest wieczna
– to pragnę, by ci, którzy chcą mnie zrozumieć, byli wolni.
Nie chcę jednak by za mną szli i uczynili ze mnie klatkę, która stanie
się religią, sektą. Raczej powinni być wolni od wszelkich lęków
– od lęków religijnych, od lęku o zbawienie, od lęku duchowości,
od lęku o miłość, od lęku przed śmiercią, od lęku przed samym życiem.
Tak jak artysta maluje obraz, ponieważ z tego malowania czerpie radość,
gdyż wyraża w ten sposób siebie, bo to jest jego chwała i dobro, tak
też i ja w ten sposób działam, a nie dlatego, bym czegokolwiek od
kogokolwiek pragnął.
Wy
jesteście przyzwyczajeni do autorytetu, do poczucia autorytetu, o którym
sądzicie, że zaprowadzi was na wyżyny ducha. Sądzicie i macie nadzieję,
że ktoś inny, przy pomocy swych nadzwyczajnych mocy – cudu –
może was przenieść w ten świat wiecznej wolności, która jest szczęściem.
Cały wasz pogląd na życie oparty jest na tym autorytecie.
Słuchacie
mnie od trzech lat, a nie zaszła w was, z paroma wyjątkami, żadna
zmiana. Przeanalizujcie teraz moje słowa, bądźcie krytyczni, tak byście
mogli zrozumieć całkowicie, do głębi. Jeśli szukacie autorytetu, by
zawiódł was na wyżyny ducha, to automatycznie zmuszeni jesteście wokół
tego autorytetu stworzyć organizację. Przez samo tworzenie tej
organizacji, która, jak sądzicie, dopomoże temu autorytetowi zaprowadzić
was na wyżyny ducha, zamykacie się w klatce.
Jeśli
mówię otwarcie to pamiętajcie, proszę, że nie czynię tak dlatego bym
był szorstki, okrutny, ani by ponosił mnie entuzjazm w dążeniu do
celu, ale dlatego, że pragnę, byście zrozumieli moje słowa. Właśnie
po to tu jesteście i tracilibyśmy tylko czas, gdybym swego punktu
widzenia nie wyjaśnił jasno i stanowczo.
Przez
osiemnaście lat przygotowywaliście się na Przyjście Nauczyciela Świata.
Przez osiemnaście lat organizowaliście się, szukaliście kogoś, kto
napełni wasze serca i umysły radością, kto przekształci całe wasze
życie, kto da wam nowe rozumienie, kto wzniesie wasze życie na nową płaszczyznę,
kto udzieli wam nowej zachęty, kto was wyzwoli – i oto spójrzcie,
co się dzieje!
Rozważcie, zastanówcie się samodzielnie i stwierdźcie, w jaki sposób
wiara ta was odmieniła. Nie chodzi o powierzchowną różnicę polegającą
na noszeniu gwiazdki – to jest trywialne, absurdalne. W jaki sposób
wiara taka wymiotła z życia wszelkie rzeczy nieistotne? Oto jedyny sposób
oceny:
W jaki sposób wzrosła wasza wolność, wielkość, o ile bardziej zagrażacie
każdemu społeczeństwu opartemu na fałszu i rzeczach nieistotnych? Na
ile członkowie tej organizacji, Zakonu Gwiazdy, odmienili się?
Jak
powiedziałem, przygotowywaliście się na moje przyjście przez osiemnaście
lat. Nie dbam o to, czy wierzycie, że jestem Nauczycielem Świata, czy
nie. To zupełnie nieważne. Skoro należycie do organizacji Zakonu
Gwiazdy, poświęcaliście swoją energię uznając, że Krishnamurti jest
Nauczycielem Świata – częściowo lub całkowicie: całkowicie dla
tych, którzy naprawdę szukają, a tylko częściowo dla tych, których
zadowalają ich własne pół-prawdy.
Przygotowywaliście
się od osiemnastu lat i spójrzcie, jak wiele przeszkód znajduje się na
drodze waszego zrozumienia, jak wiele uwikłań, jak wiele rzeczy
trywialnych. Wasze przesądy, wasze lęki, wasze autorytety, wasze kościoły
nowe i stare – wszystko to, jak twierdzę, stanowi przeszkodę w
zrozumieniu. Nie mogę wyrażać się jaśniej. Nie chcę, byście się ze
mną zgadzali, nie chcę, byście za mną szli, chcę, byście zrozumieli
to, co mówię.
To
zrozumienie jest konieczne, bowiem wasza wiara was nie przeobraziła, ona
was jedynie uwikłała, również dlatego, że nie chcecie widzieć rzeczy
takimi, jakimi są.
Chcecie mieć swych własnych bogów – nowych bogów zamiast
starych, nowe religie zamiast starych, nowe formy zamiast starych –
a wszystko to równie bezwartościowe, a wszystko to przesądy,
ograniczenia, kule inwalidzkie.
Zamiast dawnych duchowych rozróżnień macie nowe duchowe rozróżnienia,
zamiast dawnych religijnych wyznań macie nowe wyznania. Życie duchowe
was wszystkich zależy od kogoś innego. Od kogoś innego zależy wasze
szczęście i oświecenie. I choć przygotowywaliście się na moje przyjście
przez osiemnaście lat, to gdy powiadam, że te wszystkie rzeczy są zbędne,
gdy powiadam, że musicie wszystko to odrzucić i w sobie szukać oświecenia,
chwały, czystości i nieskazitelności jaźni, nikt z was uczynić tego
nie chce. Może tylko nieliczni, ale bardzo, bardzo nieliczni.
Po
cóż nam więc organizacja?
Po
cóż ludzie fałszywi, hipokryci, mieliby iść za mną, wcieleniem
Prawdy? Proszę, pamiętajcie, że moje słowa nie są szorstkie, czy
nieprzyjazne, ale że znaleźliśmy się w sytuacji, gdy musicie ujrzeć
rzeczy takimi, jakimi są. Powiedziałem rok temu, że nie będę szedł
na kompromisy. Wówczas niewielu mnie słuchało. W tym roku stawiam sprawę
absolutnie jasno. Nie wiem, jak wiele tysięcy członków Zakonu na całym
świecie przez osiemnaście lat przygotowywało się na moje przyjście, a
teraz nie chce słuchać tego, co mówię, w sposób bezwarunkowy i pełny.
Po
cóż nam więc organizacja?
Jak
już powiedziałem, moim celem jest uczynić ludzi bezwarunkowo wolnymi.
Twierdzę bowiem, że jedyna duchowość to nieskazitelność jaźni, która
jest wieczna, to harmonia między rozumem a miłością. Oto jest
absolutna, bezwarunkowa Prawda, która jest samym życiem. Dlatego chcę
uczynić człowieka wolnym, radosnym niczym ptak na czystym niebie, niczym
nie obarczonym, niezależnym, a w tej wolności - pełnym zachwytu.
I ja, na którego przyjście przygotowywaliście się przez osiemnaście
lat, teraz powiadam, że musicie być wolni od tych wszystkich rzeczy,
wolni od swych powikłań i zagmatwań. W tym celu niepotrzebna jest wam
organizacja oparta na duchowej wierze.
Po cóż nam organizacja dla pięciu czy dziesięciu ludzi na świecie, którzy
rozumieją, którzy walczą, którzy odrzucili wszystkie trywialne rzeczy?
A ludziom słabym i tak żadna organizacja nie może dopomóc w
znalezieniu Prawdy. Prawda bowiem jest w każdym człowieku. Ona nie jest
ani daleko, ani blisko. Ona jest wiecznie tutaj.
Organizacja
nie może was wyzwolić. Nikt z zewnątrz nie może was wyzwolić. Nie może
was wyzwolić żadna zorganizowana religia, żadne złożenie siebie w
ofierze dla sprawy. Nie może was wyzwolić żadne dopasowanie się do
organizacji, ani pogrążenie się w pracy. Pisząc listy używacie
maszyny do pisania, ale nie stawiacie jej na ołtarzu i nie oddajecie jej
czci.
A tak właśnie postępujecie, gdy organizacje stają się dla was najważniejsze.
"Ilu ona liczy członków?" – oto pierwsze pytanie
zadawane mi przez wszystkich dziennikarzy. "Ilu ma Pan wyznawców? Na
podstawie ich liczby ocenimy, czy to co Pan mówi jest prawdą, czy fałszem".
Nie wiem, ilu ich jest. Nie obchodzi mnie to. Jak powiedziałem, gdyby choć
jeden człowiek zyskał wolność, to by wystarczyło.
Wyobrażacie
sobie, że jedynie pewni ludzie dzierżą klucz do Królestwa Szczęścia.
Nikt go nie dzierży. Nikt nie jest do tego upoważniony. Ten klucz to
wasza własna jaźń i jedynie w rozwoju, oczyszczaniu i nieskazitelności
tej jaźni jest Królestwo Wieczności.
Zrozumcie
zatem, jak absurdalną jest cała ta wzniesiona przez was struktura,
poszukiwanie pomocy z zewnątrz, uzależnienie od innych swego dobrego
samopoczucia, swego szczęścia, swej siły. Znaleźć to wszystko możecie
tylko w sobie.
Po
cóż nam więc organizacja?
Przywykliście
do tego, by wam mówiono, jak dalece jesteście zaawansowani, jaki jest
wasz duchowy stan. Jakże to dziecinne! Któż oprócz was samych
powiedzieć wam może, czy wewnątrz jesteście piękni, czy brzydcy? Któż
oprócz was samych powiedzieć wam może, czy jesteście nieskazitelni?
Jesteście w tych sprawach niepoważni.
Po
cóż nam więc organizacja?
Ale
ci, którzy naprawdę chcą zrozumieć, którzy usiłują znaleźć to, co
wieczne, bez początku i bez końca, ci pójdą razem z większą mocą i
zagrożą wszystkiemu, co nieistotne, złudom oraz cieniom. I skupią się,
staną się płomieniem, bowiem oni zrozumieli. Takie grono musimy stworzyć
i to jest moim celem. Bowiem z tego prawdziwego zrozumienia powstanie
prawdziwa przyjaźń. Bowiem z tej prawdziwej przyjaźni – jakiej
zapewne nie znacie – powstanie prawdziwa współpraca ze strony każdego.
A to nie z powodu autorytetu, nie dla zbawienia, nie by poświęcać się
dla sprawy, ale dlatego, że naprawdę rozumiecie, a zatem możecie żyć
w wieczności. Jest to coś większego od wszystkich przyjemności, od
wszelkiego poświęcenia.
Oto
jest parę powodów, dla których po dwuletnim głębokim namyśle, podjąłem
tę decyzję. Nie jest to chwilowy impuls. Nikt mnie do tego nie namówił
– w takich sprawach namowom nie ulegam. Przez dwa lata o tym myślałem,
powoli, starannie, cierpliwie i teraz zdecydowałem się rozwiązać
Zakon, jako jego Naczelnik. Wy możecie utworzyć inną organizację i
oczekiwać kogoś innego. Mnie to nie obchodzi, tak jak nie obchodzi mnie
tworzenie nowych klatek i nowych dekoracji do tych klatek. Interesuje mnie
jedynie to, by uczynić ludzi absolutnie, bezwarunkowo wolnymi."
artykuł napisano w oparciu o:
Wojciech Sady, Jiddu Krishnamurti - życie i nauczanie
powrót do góry strony
|
|